Odważne dziecko bez przeszkód
17 lipca 2014Bardzo chciałabym (chyba jak każdy rodzic dla swojego dziecka), aby Marysia była odważna, żeby nie bała się wyzwań, ani wszystkiego co nowe, nieznane. Chciałabym też , aby była zaradna i samodzielna, aby potrafiła poradzić sobie z różnymi mniejszymi czy większymi trudnościami, żeby się nie poddawała, żeby wierzyła w siebie, w swoje możliwości, nie zrażała się porażką.
Każdego dnia staram się ją motywować, wspierać, pomagać w pokonywaniu przeszkód, ale przy tym nie wyręczać. Nawet jeśli coś takiego przyjdzie mi do głowy, to i tak bardzo szybko zostaję sprowadzona na ziemię: „Maria siama!”. A z tym się nie dyskutuje.
Kiedy idę na plac zabaw, to mam wiele wątpliwości co do tego, czy niektórzy rodzice chcą aby ich dzieci były odważne, samodzielne, pewne siebie i dowartościowane. Od tego co słyszę aż mnie czasem boli głowa:
1. Nie idź tam, bo się przewrócisz/spadniesz/uderzysz (wersji jest wiele).
2. Jesteś za mały/za mała.
3. Nie dasz rady sam/sama.
Słyszę tych komend o wiele więcej, ale te trzy najbardziej dla mnie rażące bardzo często przewijają się w trakcie zabawy. Biedne to dziecko, które ciągle słyszy ten sam komunikat: „Nawet nie próbuj, nie pokonasz tej trudności, nie osiągniesz celu! A z każdej strony czai się niebezpieczeństwo!!!”.
Zawsze staram się, aby Marysia wiedziała, że jestem obok, ale staram się jej nie ograniczać, nie hamować, oczywiście o ile nie jest to dla niej niebezpieczne. To co chcę jej zakomunikować, to to, że da radę, że musi próbować, że uda jej się stawić czoła problemom. Chcę, żeby sama uczyła się pewnych rzeczy, nie chodzę za nią krok w krok, żeby przypadkiem nie ubrudziła czystych spodni czy nie zdarła kolana. Zwykle zakładam jej legginsy i głęboko wierzę w to, że musi się sama nauczyć oceniać ryzyko. Czasami też musi upaść, by za chwilę wstać. Sama. A kiedy już wstanie i potrzebuje się przytulić, to przytulam najmocniej jak się da.
Prawda jest taka, że mam nadopiekuńcze zapędy, ale cały czas z tym walczę. Często jest tak, że zanim powiem „Dlaczego tak?” , to zdążę pomyśleć ” A właściwie dlaczego nie?!”. To taka moja skrócona recepta na to, by Marysia chciała iść przez życie dziarskim krokiem i umiała działać wtedy, gdy pojawią się jakiekolwiek przeszkody.
Staram się nie „hamować” Klary, bo też zależy mi na tym by była odważna (stąd chyba u mnie chustonoszenie, BLW i inne takie historie), ale place zabaw to nie są moje miejsca, zwłaszcza odkąd „zaczęły się” drabinki, które przyciągają ją niczym magnes a we mnie budzą „Nie idź tam, bo się spadniesz”. A i w razie W, też przytulam najmocniej jak się da ;)
Rozumiem Cię z tymi obawami i lękami na placu zabaw, ale to miejsce, w którym dziecko uczy się całej masy rzeczy! Zwykła zabawa na drabinkach odpowiada za rozwijanie równowagi i koordynacji ruchowej, rozwija mięśnie, uczy planowania ruchu i oceny ryzyka (i pewnie wiele innych). Trzeba czuwać i…pozwalać. Innej opcji nie widzę ;) Pozdrawiam!
Eh, jak ja bym chciała, żeby Wiki należała do odważnych osób. Ale niestety, boi się wszystkiego. Ma prawie 3,5 roku, a tego się boi, tamtego się boi. Zjeżdża właściwie tylko trzymana za rękę, chyba, że końcówka zjazdu jest płaska i dłuższa (tu ją poniekąd rozumiem – ona zjeżdża praktycznie na leżąco, nie umie się utrzymać w pionie, gdy koniec zjazdu jest krótki, leci na ziemię i uderza głową o kant). Drabinek nie, bujane równoważnie – zapomnij, huśtawka tak, ale nie mocno, a jak już jest opona, to się nie pohuśta sama (na najbliższym nam placu zabaw są 3 huśtawki, ale wszystkie z opon). Tym swoim strachem niestety zaraża mnie, jeśli ona odważa się skakać po kanapie, ja już widzę ją leżącą na podłodze… :(
Młodsza ma rok, ale chyba będzie bardziej przebojowa. Już teraz wiele rzeczy kombinuje :)